Zamek AngerNar Forum Index
->
Opowiadania
Post a reply
Username
Subject
Message body
Emoticons
View more Emoticons
Font colour:
Default
Dark Red
Red
Orange
Brown
Yellow
Green
Olive
Cyan
Blue
Dark Blue
Indigo
Violet
White
Black
Font size:
Tiny
Small
Normal
Large
Huge
Close Tags
Options
HTML is
ON
BBCode
is
ON
Smilies are
ON
Disable HTML in this post
Disable BBCode in this post
Disable Smilies in this post
Confirmation code: *
All times are GMT + 1 Hour
Jump to:
Select a forum
Forum glowne
----------------
AngerNar - ZelaznyPlomien
Podzamcze - Castleground
Gosciniec
Ogolne
Go¶cienic (Archiwum)
Klan
----------------
Opowiadania
Topic review
Author
Message
Rozwiana
Posted: Thu 12:22, 03 Dec 2009
Post subject:
S³oñce osuszy³o rosê sprawiaj±c, ¿e by³ to najlepszy moment do zbierania zió³. A ju¿ najwa¿szy czas na przygotownie odpowiedniego wywaru. Bezlitosne lustro znowu pokaza³o siwe w³osy a sama magia kamufluj±ca nie wystarcza.
Sz³am rzadko uczêszczan± ¶cie¿k± ciesz±c siê s³oñcem poranka a my¶li baraszkowa³y mi w g³owie jak rozbawione kociêta. Nie by³am w stanie my¶leæ o niczym powa¿nym jak na przyk³ad wybór nowej broni czy te¿ roztrz±saæ problemy egzystencjalne, przeprowadzaæ analizê 15 tomowej historii Aden, która w³a¶nie pokaza³a siê u niektórych handlarzy ksi±¿kami, a która wzbudzi³a ¿yw± polemikê lub zrobiæ listê zakupów na kolacjê.
Jak¿e tu skupiaæ siê nad czym¶ tak odleg³ym skoro tu, pod moim nosem, takie cuda? O! Stokrotka! Uko¶ne promienie s³oñca sprawia³y, ¿e jej ¿ó³ty ¶rodek zdawa³ siê zrobiony z p³ynnego z³ota. O! Pajêczyna! W tym ¶wietle wygl±da³a jak spleciona ze srebrnych nitek koronka; gdyby tak mo¿na by³o zrobiæ z niej ko³nierzyk...A mech! Miêsisty jak g±bka!
Bez namys³u zdjê³am buty; jaka rozkosz! Perskie dywany powinny same siê zwin±æ w rulon lub wpe³zn±æ pod szafê ze wstydu.
A có¿ to za zapach? Roztar³am postrzêpione li¶cie w palcach. No tak... nie po takie zbiory wysz³am, ale my¶lê, ¿e Galiard siê ucieszy.
Zrywa³am m³ode listki rozkoszuj±c siê lekko przygrzewaj±cymi promieniami s³oñca i ch³on±c zapachy ³±ki gdy poczu³am mocne uderzenie w plecy. Nade mn± wisia³ w powietrzu paskudny maszkaron machaj±c powoli b³oniastymi skrzyd³ami. Nogi same ponios³y mnie w rekordowym (jak na mnie) tempie; ukry³am siê pod roz³o¿yst± koron± prastarej lipy, która ros³a na skraju ³±ki.
Ga³êzie utrudni± przez chwilê potworowi ataki na mnie a mi w tym czasie mo¿e uda siê wezwaæ wilka, wyci±gn±æ z plecaka miecz, zakre¶liæ w powietrzu odpowiednie runy, przypomnieæ odpowiednie inkantacje. Ze strachu trzês³y mi siê rêce gdy kre¶li³am znaki szepc±c:
- Voofoo, Voofoo, pieseczku, na pomoc!
Gargulec nie móg³ dosiêgn±æ mnie dziobem ani pazurami, ale plu³ na mnie ogniem.
Wydoby³am wreszcie miecze, ale nie mog³am w koszyku znale¼æ pod cholernym zielskiem dla Galiarda magicznych naboi wiêc po prostu macha³am czarami na o¶lep bez ³adu i sk³adu.
Czu³am, ¿e s³abnê; jedyne co mi siê ko³ata³o w g³owie to ¿al, ¿e nie zd±¿ê zrobiæ sosu, który wymy¶li³am rano, a by³am pewna, ¿e smakowa³by i orkom i krasnalom. A tak chcia³am zobaczyæ ich kochane pyski gdy mlaszcz±c oblizuj± palce...
Miecze wypad³y mi z r±k, czu³am, ¿e tracê przytomno¶æ (tym lepiej; nie bêdzie przynajmniej rozszarpywa³ mnie ¿ywcem) gdy us³ysza³am potworny ³oskot a potem poczu³am co¶ mokrego i niezbyt ³adnie pachn±cego na twarzy.
- Voofoo! Moje zwierz±tko!
Objê³am wilka za szyjê i przytuli³am siê do ciep³ego futra (Trochê sko³tuniony, muszê go wyszczotkowaæ).
- Jakie szczê¶cie, ¿e¶ zd±¿y³! Kochany, wierny ciapek.
Bez niego znowu wyl±dowa³abym w naszej Sali zebrañ jak nieudany nale¶nik.
Zaczê³am powoli wstawaæ. W g³owie mi siê krêci³o, ca³e cia³o mia³am obola³e. Wsadzi³am do ust kilka listków ziela, które uzbiera³am dla Galiarda. Na pewno nie zaszkodzi, a mo¿e z³agodzi trochê ból.
Doprowadzi³am w miarê sukienkê do ³adu i rozejrza³am siê dooko³a. Nigdzie ziewaj±cej stra¿niczki drzwi. Trudno pójdziemy na piechotê.
Nagle Voofoo stan±³ i siê zje¿y³. Na p³askim kamieniu ko³o ¶cie¿ki le¿a³a ¿mija. Zimne ¶lepia z pionow± kresk± wpatrywa³y siê we mnie hipnotycznie. Poczu³am senno¶æ, w g³owie mi wirowa³o.
Zobaczy³am spieczon± ¿arem ¶cie¿kê po której szed³ m³odzieniec. Szed³ zdecydowanym, sprê¿ystym krokiem. Przyjemnie popatrzeæ. Lecz nad jego g³ow± wisia³a chmura; mo¿e nie czarna, jak gradowa czy inne „niewiadomoco”, ale zdecydownie wiêksza ni¿ chmury nad g³owami ludzi w jego wieku.
¬ród³em ponurej chmury by³o znamiê, które m³ody cz³owiek mia³ na ramieniu. No oczywi¶cie nie znamiê jako takie, ale tajemnica z nim zwi±zana.
Przez chwilê jeszcze w g³owie mi wirowa³o, ¶wiat dooko³a mnie by³ zamglony lecz po chwili dosz³am do siebie. Dooko³a mnie pachn±ca ³±ka, u mych stóp dysz±cy Voofoo, przede mn± p³aski kamieñ. Pusty. Czy¿by ¿mija, któr± widzia³am przed chwil± to by³ omam? Czy¿by tak zadzia³a³o zielsko Galiarda? Nie wa¿ne. Wa¿ne, ¿e wiem co powiedzieæ m³odzieñcowi, który przyby³ do naszego go¶ciñca.
Snake
Posted: Sun 23:06, 29 Nov 2009
Post subject: Lothar Vandire
I. Teoria ¦wiatów Równoleg³ych.
- Wyobra¼cie sobie nasz ¶wiat jako gwa³townie poruszaj±cy siê b±belek powietrza we wrz±cej wodzie. Ów B±belek jest w pewien sposób unikalny, ale nie jedyny. Tysi±ce jak nie wiêcej podobnych mu porusza siê w gor±cej kipieli obok niego wiruj±c, przenikaj±c siebie nawzajem, tak ze czasem jeden znajduje siê we wnêtrzu drugiego – starzec mówi³ dono¶nym g³osem do zgromadzonych na sali studentów akademii Aden. By³ muskularnej postury jak na swój wiek, na twarzy mia³ g³êboka bliznê przechodz±c± przez jego niewidome oko na wskro¶. Mia³ na sobie czarna togê przyozdobiona ciekawymi wzorami, które ¶wiadczy³y o jego przynale¿no¶ci do katedry uniwersyteckiej, jego srebrzysta broda siêga³a a¿ do pasa gdzie na koñcu zawija³a siê zawadiacko. By³o to spowodowane najprawdopodobniej ci±g³ym g³adzeniem jej rêka co starzec czyni³ z wyra¼na regularno¶ci± podczas wyk³adu – Tak tez wed³ug teorii ¶wiatów równoleg³ych, wymiary czy tez ¶wiaty przenikaj± siê, w tym i nasz – kontynuowa³ – ksiêgi spisane przez naszych przodków nale¿±ce dzisiaj do bibliotek Ivory Tower, ¶wiadcz± wyra¼nie, i¿ w naszej przesz³o¶ci odnotowano wielokrotnie wspomniane wcze¶niej przenikanie siê ¶wiatów co zwykle skutkowa³o pewnymi niezwyk³ymi wydarzeniami w dziejach planety, pojawieniem siê dziwnych go¶æmi b±d¼ kataklizmami.
Lothar lubi³ gdy jego dziadek prowadzi³ zajêcia. Siedzia³ prawie le¿±c opary o blat stolika który siê znajdowa³ przed nim, ws³uchany w s³owa Aldura. Ch³opak choæ by³ w 3/4 elfem pozornie w niczym go nie przypomina³, by³ wykapanym ojcem, który sam by³ pól elfem i równie¿ na pozór nie mia³ w sobie nic z elfa, ot taki paradoks. Mia³ jasne d³ugie w³osy i ciemne oczy co by³o charakterystyczne dla rodu Vandire. Obok niego siedzia³ jego przyjaciel, kleryk nazywany Prophetixem co zreszt± przylgnê³o do niego do tego stopnia, ze nikt ju¿ nie pamiêta³ jak naprawdê ma na imiê. Prophetix zdecydowanie mniej by³ zainteresowany samym wyk³adem i ci±gle spogl±da³ na dwie elfki, które siedzia³y dwa rzêdy ni¿ej notuj±c wszystko skrzêtnie. Co chwile szturcha³ Lothara i komentowa³ co¶ na temat ich urody co trochê dra¿ni³o zainteresowanego wyk³adem ch³opaka choæ tak naprawdê nie mia³ mu tego za z³e gdy¿ Prophetix mia³ rzeczywi¶cie dobry gust. Po drugiej stronie Lothara siedzia³y trzy krasnoludki Twirly, Gwirly i Qwirly - ró¿owo w³ose bli¼niaczki. Jedyn± rzecz± jaka je ró¿ni³a by³y oczy w innych kolorach. Gdy Lothar na nie spojrza³ te jak na komendê obróci³y siê w jego stronê przechyli³y lekko g³owy na lewo i u¶miechnê³y siê rozbrajaj±co w w³a¶ciwym sobie cukierkowym stylu. M³odzieniec odwzajemni³ u¶miech, a druga rêka wcisn±³ ³okieæ pod ¿ebra Prophetixowi daj±c tym samym mu znak ¿eby przesta³ go szturchaæ i wróci³ do s³uchania wyk³adu który zreszt± mia³ siê ju¿ ku koñcowi.
- To tyle na dzisiaj – powiedzia³ Aldur – dziêkuje za uwagê i do zobaczenia na nastêpnym, ostatnim ju¿ wyk³adzie za tydzieñ, mi³ego dnia, dziêkuje – zamkn±³ z trzaskiem ksiêgê która le¿a³a przed nim i u¶miechn±³ siê lekko zadowolony z siebie.
Istoty na sali zaczê³y powoli siê podnosiæ i spinaæ podrêczniki i notatniki skórzanymi sprz±czkami robi±c z nich porêczne pakunki. Lothar i jego przyjaciele uczynili to samo i zaczêli przemieszczaæ siê w stronê wyj¶cia. Wychodz±c z sali Lothar odwróci³ siê do Aldura, a ten mrugn±³ porozumiewawczo do niego okiem na co ch³opak odpowiedzia³ lekkim skinieniem g³owy i u¶miechem, po czym odwróci³ g³owê s powrotem w kierunku w którym szed³, tylko po to ¿eby na kogo¶ wpa¶æ. Wszystko sta³o siê nagle i zanim siê zorientowa³ le¿a³ ju¿ na ziemi przygniataj±c sob± jaka¶ studentkê. Gdy spojrza³ na ni±, ich oczy siê spotka³y. Lothara twarz zasz³a purpur±, choæ nie tylko jemu bo elfka równie¿ poczerwienia³a lecz ciê¿ko by³o okre¶liæ na dana chwile co by³o tego powodem zwa¿ywszy, ze le¿a³a na ziemi, a wszyscy woko³o buchnêli ¶miechem. Elfka by³a przeciêtnej urody, choæ najwyra¼niej mia³a co¶ w sobie, co¶ bli¿ej nie sprecyzowanego co ewidentnie urzek³o Lothara powoduj±c efekt buraczany na jego licach. Ch³opak szybko siê pozbiera³ i otrzepa³ energicznym ruchem ubranie, po czym pomóg³ jej wstaæ.
- Przepraszam – wyb±ka³ drapi±c siê w g³owê.
Elfka zadar³a lekko nos i powiedzia³a – nic siê nie sta³o – po czym poprawi³a sprz±czkê przy notatniku i ruszy³a w stronê wyj¶cia.
- Brawo! – Prophetix klepn±³ Lothara mocno w plecy i sam ruszy³ w stronê wyj¶cia.
Twirly, Gwirly i Qwirly chichoc±c cicho ruszy³y za nim zostawiaj±c ch³opaka w tyle, który ruszy³ po chwili za nimi. Kilka minut pó¼niej byli na dziedziñcu uniwersytetu siedz±c przy fontannie, zajadaj±c kanapki. Lothar prze¿uwaj±c rzodkiewkê rzuci³ – jest koniec tygodnia i mamy dwa dni wolnego proponuje ma³± wycieczkê, co wy na to? – zapyta³.
- Wycieczkê? – spojrza³ na niego Prophetix.
- Tak, ma³± podro¿ tam i z powrotem, chcia³bym poæwiczyæ trochê strzelanie z ³uku, a w nastêpnym tygodniu jest festyn w mie¶cie z okazji zakoñczenia semestru wiec na pewno nigdzie siê nie wybierzemy – wyja¶ni³.
- Co proponujesz – powiedzia³a Gwirly jedz±c kanapkê i bawi±c siê ¶rubokrêtem próbuj±c otrzymaæ go na jednym palcu.
- Chcia³bym siê wybraæ na pó³noc od Forbidden Gateway na dwudniowy biwak po³±czony z polowaniem – spojrza³ z nadzieja na nich.
- Brzmi fajnie – odpar³a Qwirly leniwie opadaj±c plecami z pozycji siedz±cej na trawê. Spojrza³a w b³êkitne niebo i doda³a – mo¿e rozbijemy obóz nieopodal wej¶cia do nekropoli, nigdy tam jeszcze nie by³am i z chêci± pozna³abym to miejsce.
Prophetix przytakn±³, lekko skinaj±c g³owa.
- No to ustalone jutro z pierwszym pianiem koguta wyruszamy na wyprawê – rzuci³ Lothar.
- Ustalone – powiedzia³ Prophetix zrywaj±c siê na nogi – pêdzê teraz do domu spakowaæ siê, a pó¼niej jestem umówiony tak¿e nie bêdzie mnie dzi¶ wieczorem.
- W takim razie my równie¿ udajemy siê do domu przygotowaæ siê – powiedzia³y chórem krasnalki.
- Dobrze – odpar³ Lothar i równie¿ wsta³ – wiec tam gdzie zwykle i do zobaczenia jutro – podniós³ rêkê w po¿egnalnym ge¶cie i ruszy³ rzucaj±c przez ramie do Prophetixa – Idziesz?
Prophetix pomacha³ na dowidzenia krasnalkom i ruszy³ za Lotharem. Kilka chwil potem byli na schodach przed katedra, miejscu rozstania. M³odzieniec wydawa³ siê trochê zamy¶lony co Prophetix zauwa¿y³ gdy stanêli.
- O czym my¶lisz? – zapyta³.
Vandire wzruszy³ ramionami, co mia³o ¶wiadczyæ, ze o niczym. Kleryk pokrêci³ g³owa i po³o¿y³ rêkê na jego ramieniu i zacz±³ smutno– Przestañ zastanawiaæ siê nad przesz³o¶ci±, nale¿y ja pamiêtaæ... to prawda, ale my¶l o przysz³o¶ci, to ja mo¿na zmieniæ! – doda³ rado¶nie. Popatrzyli na siebie d³u¿sza chwile – kiedy¶ go spotkasz – powiedzia³ Prophetix.
Lothar pewnie skin±³ g³owa –Jeste¶my ukszta³towani przez los w taki sposób jak go kszta³tujemy, do jutra, nie za¶pij.
- Postaram siê – u¶miechn±³ siê niewinnie m³ody prorok i poda³ mu rêkê – i pamiêtaj patrz pod nogi i trochê przed siebie – mrugn±³ okiem do Lothara i za¶mia³ siê cicho.
Lothar skrzywi³ siê na dwuznaczna z³o¶liwo¶æ kolegi maj±c ci±gle w pamiêci wcze¶niejsze zdarzenie, poda³ mu rêkê i po¿egna³ siê. Obydwaj ruszyli w swoja stronê.
II. W±¿
Pierwsze promienie s³oñca leniwie roz¶wietli³y bezchmurne niebo nad ¶wiatem Aden. Lothar czeka³ na przyjació³ oparty o most który znajdowa³ siê na zachód od miasta, stal tam ju¿ od kilku minut i zaczyna³ siê robiæ wyra¼nie znu¿ony oczekiwaniem. Rysowa³ czubkiem buta przeró¿ne kszta³ty na pyle który pokrywa³ drogê i co chwile podnosi³ g³owê w kierunku miasta sprawdzaj±c czy jego kompania nie nadchodzi. Wtem dostrzeg³, ¿e zza pobliskiego kamienia wype³za w±¿, który wydawaæ siê mog³o wraca³ z nocnego polowania. Pe³z³ powoli na wskro¶ drogi nie zwracaj±c uwagi na Lothara. Ch³opak siê lekko wzdrygn±³, nie za bardzo pewny czy nie jest jadowity i jakie ma zamiary. Postanowi³ jednak zaryzykowaæ i sta³ dalej spokojny obserwuj±c go¶cia. W±¿ pe³z³ dalej zostawiaj±c na drodze zygzakowaty ¶lad za sob±, nagle zatrzyma³ siê jaki¶ metr od m³odzieñca, podniós³ g³owê i wlepi³ w niego swoje zimne ¶lepia. Wymieniali tak spojrzenia przez d³u¿sz± chwile w milczeniu, jêzyk wê¿a wysuwa³ siê i cofa³ regularnie w bezg³o¶nym ge¶cie. Lothar po³o¿y³ rêkê na sztylecie który mia³ przytroczony do pasa i czeka³, nic jednak siê nie dzia³o. Kontem oka dostrzeg³ grupkê cieni zbli¿aj±cych siê w jego stronê byli w sporej odleg³o¶ci wiec nie móg³ us³yszeæ o czym mówi± ani zobaczyæ kto nadchodzi.
- Zawziêty rodzaj który mia¿d¿y i zabija bez lito¶ci, a przyjemno¶æ jego to smak brocz±cej krwi – odezwa³ siê g³os w g³owie wpatrzonego Lothara w wêza. Gad powoli po³o¿y³ g³owê na ziemi i zacz±³ sun±c w stronê gêstwiny nieopodal drogi. Ch³opak stal jak wryty.
- Wszystko w po zadku? – kto¶ go szturchn±. Poczu³, ze wraca do niego ¶wiadomo¶æ jakby kto¶ wybudzi³ go ze snu. Osoba która go szturchnê³a by³ Prophetix, trzy krasnalki sta³y obok niego i ze zdziwieniem siê mu przygl±da³y.
- Chyba tak...- zawaha³ siê – wszystko dobrze, ruszamy? – otrz±sn±³ siê - Jeste¶cie spó¼nieni!
- Wybacz... – Gwirly zrobi³a smutna minê i popatrzy³a na Prophetixa jakby próbuj±c zrzuciæ winê na niego. Prophetix g³upio siê za¶mia³ drapi±c w ty³ g³owy i zacz±³ spogl±daæ w niebo pogwizduj±c.
Lothar machn±³ lekko rêka na znak, ze w sumie nic siê nie sta³o. Poprawi³ tobo³ek i ruszyli na pó³nocny wschód traktem adeñskim.
III. Disciples Necropolis
- No to jeste¶my na miejscu – zakomunikowa³a Twirly radosnym okrzykiem. Podró¿nicy zrzucili plecaki, które od kilku godzin niemi³osiernie przygniata³y ich do ziemi. Propohetix zacz±³ siê przeci±gaæ to zginaæ do przodu próbuj±c zaradziæ na ból pleców.
Znajdywali siê jakie¶ dwie¶cie stop od wej¶cia do nekropoli, by³ to monumentalny budynek wznosz±cy siê na wysoko¶æ dwudziestu ³okci, na kamieniu z którego by³ zbudowany by³o widaæ spêkania spowodowane przez czas. Portal stal tu zapewne od wielu tysi±cleci, nikt tak naprawdê nie wiedzia³ jak d³ugo, mo¿na by³o tylko sadziæ, ze bardzo d³ugo. Po prawej by³o widaæ ruiny staro¿ytnego zamku który najprawdopodobniej nale¿a³ do jakiej¶ staro¿ytnej rasy, a dzi¶ pewnie s³u¿y³ jakim¶ istotom jako tymczasowe schronienie b±d¼ miejsce wypadowe.
- Rozbijemy tu obóz – rzuci³ Lothar w³adczo – Prophetix zajmiesz siê znalezieniem ¼ród³a czystej wody z którego bêdziemy mogli czerpaæ na nasze potrzeby. Twirly, Gwirly poszukacie drzewa do naszej kuchni, Qwirly rozbijesz namiot i przygotujesz obóz, ja przebiegnê siê po okolicy i sprawdzê czy nie mamy jaki¶ s±siadów. Wszystko jasne? – zapyta³.
Przyjaciele przytaknêli z u¶miechami milcz±co i ka¿dy ruszyli do swoich zajêæ.
By³o wczesne popo³udnie wiec s³once by³o jeszcze wysoko. Lothar bieg³ z elfia lekko¶ci± pokonuj±c gêstwiny pobliskiego lasu bez najmniejszego szelestu. Oprócz kilku królików i innych miejscowych zwierz±t nie natkn±³ siê na ¿adna istotê zdoln± do komunikacji z nim. Czul siê trochê nieswojo maj±c w pamiêci poranna omamê, która prze¿y³ podczas spotkania z wê¿em. Kroki swe kierowa³ w stronê ruin zamku, obawia³ siê tam zastaæ jaka¶ szajkê rozbójników co by³o by najgorszym z mo¿liwych scenariuszy i skutecznie pokrzy¿owa³o plany co do ich obozowiska w okolicy. Kiedy podbieg³ bli¿ej zamczyska przesz³y go ciarki po plecach, zamek by³ ca³kowita ruina choæ mia³ dalej funkcjonalny most zwodzony, przynajmniej w pewnym stopniu gdy¿ w jednym kawa³ku le¿a³ na wskro¶ fosy, która zreszt± wysch³a ju¿ dawno temu. Powoli z lukiem w pogotowiu zbli¿y³ siê do bramy, zapar³ siê o ni± z cale si³y i pchn±³ próbuj±c ja otworzyæ. Wrota ze skrzypieniem ust±pi³y uchylaj±c siê lekko. Wszed³ na dziedziniec i napi±³ gwa³townie luk. Jego oczom ukaza³a siê postaæ opieraj±ca siê o jeden z kamieni sma¿±ca co¶ na ro¿nie nad ogniskiem. By³ to ewidentnie ork co mo¿na by³o poznaæ po kolorze skóry. Mia³ nadzieje, ze nie spotka nikogo tutaj, bo któ¿ inny ni¼li bandyci mogli by tu koczowaæ. Ork by³ jednak sam mia³ wiec szanse. Zacz±³ siê przemieszczaæ lukiem w kierunku orka który najwyra¼niej go nie us³ysza³ co wyda³o mu siê dziwne gdy¿ po tym jak brama zaskrzypia³a mo¿na by by³o obudziæ zmar³ego. Mo¿e nic nie robi³ sobie z m³odego ³ucznika – có¿ ignorancja mo¿e go drogo kosztowaæ –pomy¶la³. Lothar podszed³ tak ¿eby ork móg³ go widzieæ, a zarazem on móg³ widzieæ twarz orka. Pali fajkê z mieszanki jaki¶ dziwnych zió³ których won unosi³a siê wokó³ niego, by³ to ca³kiem przyjemny zapach. Lothar nie spuszcza³ osobnika z celu. Ork spojrza³ na niego i u¶miechn±³ siê lekko.
- Nie poznajesz starych przyjació³? Nic siê nie zmieni³e¶ – powiedzia³ z u¶miechem choæ nieco zdziwiony na widok ³uku. By³ dobrze ubrany mia³ na sobie kunsztowna tunikê, a jego orê¿ nie nale¿a³ do pospolitych.
- Nie znam Cie, ani nie pamiêtam – rzuci³ Lothar – kim jeste¶ i czego tu szukasz.
Ork zmarszczy³ czo³o, podrapa³ siê po g³owie i powiedzia³ – czy¿bym móg³, a¿ tak pomyliæ? – przyjrza³ siê ch³opakowi bli¿ej powoli wstaj±c.
- Zostañ tam gdzie jeste¶! – napi±³ pewniej luk.
Ork niezwa¿aj±c na Lothara przeci±gn±³ siê leniwie. Na jego szacie mo¿na by³o dostrzec herb ognistego oka i staro¿ytne runy. Jego oczy by³y zwêrzone i malutkie, a on sam wci±¿ niezwykle rozbawiony i rozleniwiony, w powietrzu intensywnie unosi³ siê s³odki zapach jego fajki.
- Podejd¼ i opu¶æ bron, nie masz czego siê obawiaæ z moje strony. Wygl±dasz zupe³nie jak on – wymamrota³ ork przeci±gaj±c siê ponownie nie robi±c sobie niczego z sytuacji w jakiej siê znalaz³ czyli w sytuacji kiedy jaki¶ nieznajomy mierzy w niego z luku z odleg³o¶ci dziesiêciu metrów.
- Wygl±dam zupe³nie jak on? Co¶ Ci siê pomiesza³o w g³owie od tego zielska, jaki on? – warkn±³ Lothar.
- Cz³owiek który dzieli³ ze mn± i swoimi przyjació³mi przez d³ugi czas wszystko co przynios³o mu ¿ycie...- powiedzia³ ¶ciszaj±c g³os – mowie o Lotharze Vandire, Twoim ojcu – urwa³.
Lothar poczu³, ze ¶ciê³o go z nóg, w jednej chwili pozna³ herb który by³ wypalony ogniem na stalowym ekwipunku ojca, przynajmniej mu siê tak wydawa³o gdy¿ by³o to wiele wiosen temu. Opu¶ci³ luk, choæ ci±gle trzyma³ strza³e za³adowana na ciêciwie.
- Podejd¼, porozmawiamy – zaproponowa³ ork. Lothar niepewnie ruszy³ w jego kierunku. Gdy zbli¿y³ siê na odleg³o¶æ wyci±gniêcia reki zda³ sobie sprawê, ze ork jest prawie wy¿szy od niego o g³owê.
- Jak masz na imiê? – zapyta³ ork – mnie zw± Galiard.
- Lothar, Lothar Vandire tak jak mój ojciec.
Galiard skin±³ g³ow± mrucz±c co¶ do siebie – siada napijemy siê czego¶, jeste¶ g³ody? – zapyta³.
Ch³opak dopiero sobie zda³ sprawê z tego, ze od dawna nic nie jad³ i po patrolu mia³ wracaæ na kolacje. Skin±³ lekko g³owa. Zasiedli przy ognisku, Galiard poda³ mu buk³ak z jakim¶ trunkiem i kawal miêsa które siê sma¿y³o nad ogniem – Jedz – rozkaza³. Lothar nie mia³ pojêcia co to za trunek ale smakowa³ dobrze zreszt± tak samo jak miêso którym ork go poczêstowa³. Gdy zjad³ ork zacz±³ mówiæ.
- Ojciec nigdy nie wspomina³ o Anger Nar?
- Nie, choæ nie wiem, wyruszy³ w ¶wiat gdy by³em jeszcze ma³y i jak dot±d nie wróci³, mieszkam z matka w Aden gdzie koñczê akademie w tym roku, chce zostaæ rycerzem tak jak mój ojciec – powiedzia³ z powaga.
Ork przytakn±³ lekko g³owa co mia³o znaczyæ ze rozumie i siêgn±³ do torby która le¿a³a obok niego. Wyj±³ z niej kawal pergaminu i zacz±³ rysowaæ, na pocz±tku ciê¿ko by³o zrozumieæ co robi do momentu gdy rysunek zacz±³ przypominaæ mapê. Gdy skoñczy³ wrêczy³ ja Lotharowi.
- Je¶li chcesz i¶æ w ¶lady ojca, u¿yj tego – u¶miechn±³ siê lekko. Gdy Lothar przygl±da³ siê mapie ork zapyta³ – nie jeste¶ tu sam prawda?
- Nie, jestem z przyjació³mi rozbijamy obóz u bram nekropoli.
- To nie za dobre miejsce na obóz – podrapa³ siê po g³owie Galiard – wróæ po nich przenocujecie tutaj. To dobre i sprawdzone miejsce.
- My¶la³em, ze czêsto obozuj± tu rozbójnicy – zaprotestowa³ Lothar.
- No có¿, byæ mo¿e dziêki tej s³awie to miejsce w³a¶nie nie jest odwiedzane zbyt czêsto – za¶mia³ siê g³o¶no.
- No tak... – Lothar ugryz³ siê w wargê.
- Wiesz co¶ wiêcej o moim ojcu? – zapyta³ ch³opak.
- Niestety nie – pokrêci³ przecz±co g³ow± ork – wiem tyle, ¿e po opuszczeniu murów Anger Nar osiedli³ siê w Aden za³o¿y³ rodzinê. Niestety nie wiem co siê sta³o z nim pó¼niej. Je¶li wyruszy³ gdzie¶ w jakim¶ celu i do dnia dzisiejszego nie wróci³ jak go znam znaczy siê, ¿e ma ku temu dobry powód.
- Albo nie ¿yje... – za³ama³ siê Lothar.
Ork buchn±³ ¶miechem.
- Dlaczego drwisz? – krzykn±³ Lothar.
Galiard ledwo siê powstrzymuj±c od dalszego ¶miechu – Wybacz, znam go trochê i wiem, ¿e potrafi zadbaæ o swoich podopiecznych i siebie.
-...- Lothar w milczeniu przygl±da³ siê Galiardowi, nie za bardzo pocieszony argumentacja. Nie powiedzia³ nic wiêcej tylko wróci³ do obgryzania podarowanego kawa³ka miêsa.
- To znamiê, które masz na ramieniu – wskaza³ palcem na rêkê Lothara – to nie jest tatu³arz, wiesz sk±d to masz?
- Urodzi³em siê z takim, wiele wiêcej nie wiem – zmarszczy³ czo³o.
- Mogê obejrzeæ z bliska? – zapyta³. Lothar skin±³ g³ow± i ork podszed³. Gdy zbli¿y³ palec do znamiona delikatna malutka aura roz¶wietli³a siê woko³o jego reki która czym prêdzej cofn±³. Zaduma³ siê chwile i powiedzia³ – musisz uwa¿aæ na siebie, to jest znamiê chaosu.
- Znamiê chaosu? – wykrzykn±³ niemal¿e Vandire.
- Historia tego znamienia nie jest d³uga bo rozpoczyna siê od Twojego dziadka Aldura – przystan±³ na chwile i przyjrza³ siê Lotharowi który o ma³o nie ud³awi³ siê w tym samym momencie pieczenia – Twój dziadek nie jest z tego ¶wiata – kontynuowa³ – przyby³ tu z innej rzeczywisto¶ci w wyniku pewnego wypadku.
- Sk±d to wiesz? – zaszokowany Lothar wyba³uszy³ oczy na orka.
- Rozmawia³em wielokrotnie z Aldurem, choæ muszê przyznaæ nigdy zbytnim zaufaniem mnie nie darzy³ gdy¿ mia³ pewne uprzedzenia do mojej rasy... – przerwa³ i po chwili doda³ wyja¶niaj±c - W jego ¶wiecie ludzie wraz z elfami tocz± zawziêt± wojnê z orkami i czym¶ co nazywa chaosem, prawdopodobnie dlatego mia³ jaki¶ ale do mojej osoby – u¶miechn±³ siê smutno.
Lothar skin±³ g³ow± – Rozumiem, ale wróæ do opowie¶ci – ponagli³ Lothar.
- No wiec Twój dziadek by³ oficerem w armii... hm.. jak to siê nazywa³o – podrapa³ siê w g³owê –Imperium. Podczas jednej z bitew zosta³ poch³oniêty przez energie chaosu zbyt dziwna by ja poj±æ, zbyt potê¿n± by prze¿yæ spotkanie z ni±... – urwa³ – jemu siê uda³o jednak pozostawi³o to na nim piêtno w postaci tego znamiona, które jak widaæ przechodzi z pokolenia na pokolenie w rodzinie Vandire. Nie jest to zwykle znamiê, choæ znaczenia i mo¿liwo¶ci jego nie potrafiê wyja¶niæ, jak zreszt± nikt w Aden.
Lothar prze³kn±³ kawa³ek miêsa czekaj±c na dalsza cze¶æ opowie¶ci co Galiard wyra¼nie zobaczy³.
- No resztê opowiem pó¼niej – rozwia³ nadzieje Lothara – to nie jest czas i miejsce na takie rozmowy, a opowie¶æ jest naprawdê d³uga – uci±³.
- Dlaczego mi o tym nigdy nie powiedzia³? Ani on ani ojciec...
- Có¿ – wzruszy³ ramionami – mo¿e chce siê odci±æ od tamtej przesz³o¶ci i ¿yæ swoim ¿yciem na tym ¶wiecie.
Ch³opak zamy¶li³ siê i po chwili znowu zapyta³ - Tak przy okazji – zapyta³ ch³opak – co robisz w tej okolicy?
- Zbieram zio³a potrzebne do moich mikstur, naparów i mieszanek fajkowych – u¶miechn±³ siê szeroko, mrucz±c jeszcze bardziej zmru¿one oczy – niestety nie mo¿na wszystkich hodowaæ, niektórych trzeba szukaæ bo rosn± tylko dziko – doda³ z wyra¼nym ¿alem który wrêcz przygniót³ go do ziemi – no ale dobrze wystarczy ju¿ tych pogawêdek, Twoi przyjaciele pewnie zaczynaj± siê niepokoiæ o Ciebie Lotharze.
- Bardzo mo¿liwe – zastanowi³ siê Lothar wyobra¿aj±c sobie Prophetixa leni±cego siê przed ogniskiem.
- Wiec biegnij po nich i sprowad¼ ich tutaj na nocleg – powiedzia³ zaproponowa³ ork.
Lothar skin±³ g³ow± i rzuci³ – dziêkujê za poczêstunek, wrócê tu za jaka¶ godzinê gdy tylko zwiniemy obóz. Ork machn±³ niedbale rêka i wyszczerzy³ k³y w u¶miechu do ch³opaka – Id¼ ju¿.
Lothar ruszy³ co sil w nogach nie ogl±daj±c siê za siebie, podekscytowany wydarzeniami dzisiejszego dnia, w stronê obozu który za³o¿ono u progu nekropolii. Gdy dotar³ na miejsce wszystko by³o gotowe, Prophetix le¿a³ przed ogniskiem gapi±c siê w niebo a krasnalki rozprawia³y o czym¶ sma¿±c kolacje nad ogniskiem. Lothar zbli¿y³ siê bezszelestnie do kleryka i zasiad³ obok niego.
- Znalaz³em lepsze miejsce na obozowisko.
- Gdzie? – zapyta³ znu¿ony Prophetix.
- Niedaleko w ruinach zamku – odpar³ Lothar – i spotka³em tam przyjaciela który czeka tam nas.
- Przyjaciela? – zdziwi³ siê cz³owiek.
- Tak, zwiñmy obóz jak najszybciej i przenie¶my siê tam, jest tam znacznie bezpieczniej, przynajmniej wed³ug niego.
Prophetix podniós³ siê bez s³owa – zwijamy obóz – krzykn±³ do krasnalek i zabra³ siê do pracy. Po oko³o godzinie stali na dziedziñcu ruin zamku wpatruj±c siê w wypalone ognisko. Prophetix podszed³ dotkn±³ popio³u, by³ zimny – gdzie jest ten Twój przyjaciel? – zapyta³ – popió³ jest zimny jakby od wielu godzin nikt tu nie obozowa³.
- Nie wiem by³ tu jeszcze godzinê temu, czêstowa³ mnie miêsem usma¿onym na tym palenisku.
- To raczej nie mo¿liwe – zaprzeczy³ ch³opak – nikt tu nie pali³ ognia od wielu godzin jak nie dni. Tak czy inaczej rozbijmy tu obóz, jestem znu¿ony ju¿ tymi ci±g³ymi przeprowadzkami.
Wszyscy zabrali siê do pracy, przy rozk³adaniu ponownie obozowiska. Lothar d³ugo my¶la³ czy przypadkiem Galiard nie by³ tylko kolejna omama, przewidzeniem. Siêgn±³ do kieszenie po mapê narysowana przez orka, by³a tam wci±¿.
IV. Festiwal
Min±³ tydzieñ. Lothar z nikim od tamtej pory nie rozmawia³ na temat orka i innych dziwnych wydarzeñ ubieg³ego tygodnia, choæ wszystko to k³êbi³o siê w jego g³owie jakby szuka³o uj¶cia i wyja¶nienia. Nie chcia³ naciskaæ na Aldura ¿eby mu wszystko wyja¶nia³ je¶li jego ¿yczeniem by³o nigdy wiece o tym nie mówiæ. Galiard mia³ racje, ze je¶li by chcia³ dzieliæ ta historie z nim na pewno by mu o tym powiedzia³. Dzieñ wcze¶niej odby³o siê uroczyste wrêczenie dyplomów ukoñczenia akademii , dzi¶ mia³ siê odbyæ coroczny festiwal w³a¶nie z tej okazji. Zbli¿a³ siê pó¼ny wieczór, coraz wiêcej ludzi gromadzi³o siê pod zamkiem Aden, wszêdzie by³y poprzebierane ro¿nej rasy istoty, ogniomistrze pluj±cy ogniem, magicy wyci±gaj±cy króliki z kapeluszy i wiele innych dziwactw. Muzyka rozbrzmiewa³a g³o¶nym echem nawet w najdalszych zak±tkach miasta. W³a¶nie zaczyna³ siê pokaz magicznych ogni gdy Lothar i jego przyjaciele siedzieli na murach miasta popijaj±c wino domowej roboty Qwirly.
- Uda³o nam siê wreszcie skoñczyæ akademie – rzuci³ Prophetix – nie by³o to ³atwe ale... – u¶miechn±³ siê szeroko.
- To prawda – przytakn±³ Lothar poci±gaj±c s³uszny ³yk wina – Musze wam co¶ powiedzieæ – ¶ciszy³ g³os.
Wszyscy spojrzeli na niego, zapad³ moment konsternacji.
- Bêdê wyrusza³ w drogê jutro z samego rana i nie wiem kiedy siê nastêpnym razem zobaczymy.
- Spodziewa³em siê, ze co¶ takiego powiesz dzi¶ – mrukn±³ Prophetix – dok±d zmierzasz?
- Do zamku Anger Nar, chce zobaczyæ gdzie mój ojciec spêdzi³ wiêkszo¶æ swojego ¿ycia i byæ mo¿e osiedliæ siê tam.
- Osiedliæ? To znaczy zostaæ tam przynajmniej na zawsze albo d³u¿ej? –za¿artowa³.
Lothar spojrza³ na niego krzywo siê u¶miechaj±c.
- No có¿ – wzruszy³ ramionami Prophetix – je¶li takie jest przeznaczenie, dzi¶ bawmy siê i skorzystajmy z czasu który nam pozosta³.
I rzeczywi¶cie m³odzi bohaterowie bawili siê do samego rana pij±c wino, tañcz±c i ¶piewaj±c, zabawom nie by³o koñca. Lothar jednak¿e w wyniku olbrzymiego „niedomagania” musia³ prze³o¿yæ wyprawê na dzieñ nastêpny.
fora.pl
- za³ó¿ w³asne forum dyskusyjne za darmo
Digital Dementia © 2002
Christina Richards
, phpBB 2 Version by
phpBB2.de
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin